czwartek, 30 maja 2013

Z cyklu - „Myśli mam różne"

Spotkania ze śpiewnikiem

Ostatnio postanowiłem odświeżyć "repertuar ogniskowy", bo wydzieranie się w rockowym zespole, choć dające ogromną przyjemność, nie jest bardzo bliskie prostemu śpiewaniu, a takiego zachciało mi się dotknąć.  Wziąłem śpiewnik, którym nieskutecznie swego czasu próbowano mnie zmusić do śpiewania na jednym z przyjemniejszych wyjazdów wakacyjnych. Obszerna księga, bezwstydnie zwąca się „Wielki śpiewnik polski”, 450 utworów, lekko podstarzała, bo wydana lat temu blisko dziesięć, zawiera teksty i akordy gitarowe. Jak w sam raz na grillowe szaleństwo. Naturalnie nauczenie się jej zawartości jest poza moim progiem postrzegania i najmniejszego zamiaru uczyć się nie mam. Pewnie takie księgi powstały dla typów mi podobnych, którzy miast wbijać do głowy utwory, wolą przerzucać kartki. Moja żona zapamiętuje utwór po kilku przesłuchaniach, mi trzeba wielu, wielu powtórzeń. No cóż taka natura. Zwykle, gdy śpiewnik chwytam w ręce, zaczynam od wstrząsających mną pieśni wojennych. Lubię je ze względu na nostalgiczny, melancholijny nastrój i bliską mi słowiańską duszę. W sumie mało to ważne, po prostu lubię czasem pośpiewać „O mój rozmarynie”.  Tym razem jednak postanowiłem oddać się rockowej stronie śpiewnika. Przeglądając utwory Perfectu, Lady Pank, Dżemu, Hey, Kobranocki, Republiki, T. Love, Wilków, Budki Suflera, Oddziału Zamkniętego i jeszcze innych artystów wpadłem we wspomnieniowy nastrój. Pamiętam, gdym bardzo młodym człowiekiem był,  nie było aż takiego wyboru kanałów jak dziś, zarówno w telewizji jak i w radiu. Dwa kanały telewizyjne, bodaj cztery radiowe. Niezwykle mało w porównaniu do czasów obecnych. Oczywiście nie było również dostępu do muzyki w formie bitowej, bo komputery niezbędne do jej obróbki zapewne wielkością przerosłyby standardowy metraż mieszkanie w owych czasach, a na pewno większe były od telewizora o wdzięcznej nazwie Rubin. O komputerach domowych jeszcze nie mieliśmy szans marzyć. Internet dopiero rozpościerał skrzydła za wielką wodą, a o jego formie, znanej nam dzisiaj, jeszcze nikt nie myślał. I co z tego? Muzyki było więcej dla moich uszu. Zadziwiające. Przede wszystkim muzyki tworzonej przez polskich wykonawców. Pamiętam jak śpiewaliśmy utwory wymienionych wcześniej artystów. Znaliśmy prawie każdy tekst na pamięć, często bez zrozumienia treści, ale nie o to chodziło, by aluzje pojmować. Łatwo się zapamiętywało, a muzyka prosta i przyjemna była do śpiewania.  Chociaż jak słucham starych nagrań Budki czy Perfectu, to nie jest to takie banalnie proste. Proste nie znaczy prostackie, była i treść i forma. Wiele utworów zapewne obroniłoby się nawet, gdyby nagrane były w czasach obecnych. Szczerze mówiąc, to nie wiem czy w tej muzyce było coś specyficznego czy raczej przemawia przeze mnie nostalgia za minionymi latami. Faktem jest, że nadal słucham z przyjemnością tych nagrań i nadal muzycznie mnie interesują. Śledzę również co dzieje się w polskiej muzyce obecnie.  Z mniejszymi emocjami niż w latach dziecięcych, ale ciągle z podobną ciekawością. Ta ciekawość skłoniła mnie do zadania pytania osobie bardziej kompetentnej z racji wieku. Zapytałem mojego dwunastoletniego syna, jakiej polskiej muzyki słuchają w jego szkole. Oto odpowiedź jaką otrzymałem - „Tato, teraz się nie słucha polskiej muzyki”. Nie mam nic przeciwko muzyce z innych krajów i na miły Bóg wolałbym już na festiwalu polskiej piosenki w Oplu usłyszeć Opeth grający Mazurek Dąbrowskiego, niż po raz kolejny Marylę Rodowicz, ale zmroziło mnie to stwierdzenie młodszego. Z dwóch powodów. Jeden osobisty, bo chyba poniosłem klęskę wychowawczą, z którą będę musiał jakoś sobie poradzić. Ale myślę, że to możliwe do wykonania, wszak muzyki w domu dużo, więc edukację młodszego da się wzmocnić. Drugi powód, to niestety świadomość, że nie bardzo wiem, co prócz staroci, które dla uszu dwunastolatka mogą brzmieć archaicznie, mam mu podsuwać. Zdaje się, że ta słabość edukacyjna nie leży tylko w moim zaniedbaniu, ale również w tym, że polskiej muzyki takiej naturalnej, prostej jest bardzo mało w mediach. I już sam nie wiem czy to wina mediów czy to wina artystów, którzy coraz częściej nagrywają w angielskim. Ma to zapewne pozytywne aspekty, bo dzięki temu lepiej jako naród mówimy po angielsku. Ja jednak wolałbym, aby nawet, gdy nie bardzo umiemy jako nacja tworzyć własną muzykę, to chociaż, aby tekst do tego co kopiujemy był nasz. Chociaż tekst. Ostatnio rodzinnie słuchaliśmy najnowszych dokonań Braci Cugowskich oraz nowej płyty IRA (nie wiem jak to odmienić, przecież nie napiszę IRY…). Muzycznie wtórne ale chociaż tekstów można posłuchać. Jedną obserwacją się podzielę. Te same utwory nagrane w języku angielskim przegrywają z kretesem, w porównaniu z wersją w języku polskim. Świetny utwór „Mój Bóg” po polsku brzmi rewelacyjnie, po angielsku bardzo przeciętnie. IRA to dobry przykład zespołu, który robi fajną, prostą rockową muzykę i śpiewa po polsku. Trzeba popracować nad tym, by mój syn, gdy dobiegnie wieku refleksyjnego, brał śpiewnik i śpiewał utwory tejże kapeli. A ja sobie tym czasem zagram „Pepe wróć” Perfectu. To taki nostalgiczny utwór.

Śpiewnie pozdrawiam. :)

poniedziałek, 27 maja 2013

O mikrofonie


Parę słów o mikrofonie, ale nic na temat budowy, działania i tym podobnych, lecz o jego wykorzystaniu w czasie śpiewania. Oczywiście warto jest zadać sobie trochę trudu i poczytać o budowie i rodzajach mikrofonów, bo drobina wiedzy w tej materii, pozwoli lepiej korzystać z tegoż urządzenia. 

Muzyka rockowa, to dość głośna muzyka, wymagająca wzmocnienia głosu wokalisty, aby przez hałas gitar i innych instrumentów mógł przebić się ze swym przekazem. Zabrzmi to trywialnie, ale mikrofon odgrywa bardzo ważną rolę i nie tylko dlatego, że umożliwia wzmocnienie głosu, ale również dlatego, że jest narzędziem mającym wpływ na jego brzmienie. To jak z niego korzystamy może pomóc, ale także przeszkodzić w przekazie. Mimo, że wielu wokalistów prawdopodobnie zabrzmiałoby gorzej bez mikrofonu, to jednak nie zwalnia on z nabycia umiejętności prawidłowego i zdrowego śpiewania. Świadome operowanie głosem połączone z umiejętnością korzystania z mikrofonu na pewno pomoże lepiej trafić do odbiorcy. 

 Zatem, na co zwrócić uwagę? Pozwolę sobie na wymienienie kilku tematów, które z mojej perspektywy wydają się interesujące. To co piszę poniżej dotyczy głównie mikrofonów dynamicznych, bo te najczęściej wykorzystywane są na próbach czy koncertach. Nie piszę o współpracy z mikrofonem w studio, bo to inna bajka i mikrofony inne są wykorzystywane w tym celu. 

Jak zwierzę trzymać?
    • W połowie długości między głową mikrofonu, a jego tyłem (w przewodowych, to miejsce, gdzie podłączony jest kabel ). Trzymamy pewnie, ale bez nadmiernego ściskania. Niektóre mikrofony mają wyłącznik umieszczony bliżej głowy, więc trzeba zwrócić na to uwagę, aby przypadkowo nie wyłączyć w czasie śpiewu. Nie trzymamy również za tył mikrofonu, bo łatwo jest poruszyć kabel, a nawet przypadkowo wyciągnąć.
    • Nie trzymamy mikrofonu za głowę (oczywiście o ile nie chcemy osiągnąć konkretnego efektu dźwiękowego). Trzymanie mikrofonu za głowę może mieć negatywny efekt w postaci wywołania sprzężenia zwrotnego z resztą toru wzmacniającego, co zwykle skutkuje piskiem wiercącym uszy i inwektywami płynącymi z ust reszty zespołu czy słuchaczy. Warto również zapamiętać, aby unikać zbliżania mikrofonu do systemu nagłaśniającego, bo efekt będzie podobny, włączając inwektywy. Myślę, że każdy kto miał styczność z mikrofonem, doświadczył jak mało przyjemne są takie piski i jak wiercą uszy. Bardzo nieprzyjemne wrażenie.
    • Gdy mikrofon umieszczony jest na statywie dobrze jest nauczyć się obsługiwać statyw tak by ustawić mikrofon na odpowiedniej wysokości. Zwykle na wysokości ust, ale w rocku szczególnie, gdy przy okazji śpiewania obsługuje się gitarę, jedni lubią mieć wyżej podnosząc głowę jak Lemmy, inni lubią niżej schylając się lekko jak James. Nie są to do końca prawidłowe postawy do śpiewania, ale jeśli artyście pasują i dają odpowiedni efekt, to tak ma być. 
    • Jeśli wokalista zajmuje się tylko śpiewaniem, nie gra na innym instrumencie, to dobrze aby miał co robić z górnymi odnóżami. Rock to nie poezja śpiewana, trzeba się ruszać i ciałem również przekazywać emocje. Może w tym pomóc różne trzymanie statywu mikrofonu. To już zależy od inwencji twórczej. Wielu muzyków ma statywy skonstruowane specjalnie na ich potrzeby przy tym odpowiednio wyglądające i przystrojone. Polecam obserwację koncertów również pod tym względem.
W jakiej odległości od mikrofonu śpiewamy?
    • Odpowiedź nie jest trywialna, wbrew pozorom.  Mikrofon różnie reaguje w zależności od tego jak blisko śpiewamy. Odległość ust od mikrofonu można podzielić na trzy obszary. 
      • Pierwszy, gdy usta są bardzo blisko, prawie dotykają siatki mikrofonu (fuj… jak ktoś przed nami opluł mikrofon, dlatego najlepiej mieć swój własny). W tym obszarze podbijane są niskie częstotliwości, co powoduje, że głos brzmi bardziej mięsiście i wydaje się bliżej. Dodatkowo jeśli śpiewamy z dużą ilością powietrza w głosie, to dźwięk wydaje się bogatszy i bardziej nasycony. Gdy śpiewamy z przesterem w gardle, to mikrofon zwykle jest bardzo blisko ust. Trzeba przy tym uważać, by nie walnąć zębami w siatkę mikrofonu, bo i to się lubi przydarzyć... 
      • Drugi, to odległość w granicach 3 − 6 cm od siatki mikrofonu (w dużym uproszczeniu, bo to zależy od głosu i użytego mikrofonu, rzeczywistą odległość najlepiej oszacować empirycznie, ta podana powyżej jest czysto orientacyjna). W tym obszarze śpiewa się najczęściej. Odległość zmieniamy w zależności od tego czy śpiewamy głośniej czy ciszej. Gdy przy głośnym śpiewie zbyt zbliżymy usta do siatki mikrofonu, to możemy przesterować, gdy zbyt daleko, to dźwięk będzie słabiej słyszalny. Dobrze jest znać swoją głośność czyli jak bardzo głośno potrafimy zaśpiewać, to pozwala na dobre ustawienie mikrofonu i łatwiejszą z nim pracę. Na tym samym mikrofonie z tymi samymi ustawieniami jeden wokalista zabrzmi głośno a inny cicho.
      • Trzeci, to ten w którym usta znajdują się dość daleko od siatki mikrofonu (dalej niż około 6 cm, ale tak jak wyżej napisałem to trzeba empirycznie ocenić). W takiej sytuacji pojawiają się efekty akustyczne związane z pomieszczeniem, w którym śpiewamy. Może mieć to swoje walory artystyczne, więc warto eksperymentować. 
    • Ważne jest również to by zwrócić uwagę pod jakim kątem śpiewamy do mikrofonu. Ze względu na swoją budowę, mikrofony inaczej reagują, gdy dźwięk z naszych ust uderza prostopadle w membranę mikrofonu, co jest preferowane ze względu na głośność, a inaczej, gdy śpiewamy pod kątem, czy  z tyłu membrany. Warto poznać charakterystykę mikrofonu w tym zakresie, bo to może być również wykorzystane jako efekt artystyczny.
Trzaski i inne niepożądane efekty…
    • Nasza mowa nie składa się tylko z samogłosek, które są podstawą śpiewania, ale również z wielu spółgłosek, które w pracy z mikrofonem mogą powodować różne mało przyjemne efekty. Gdy śpiewamy blisko mikrofonu, dużo problemów mogą sprawiać głoski bezdźwięczne (przy ich powstawaniu nie pracują wiązadła głosowe) takie jak p, t, f, s, ś, sz, k, c, ć, cz. Przy ich wypowiadaniu pojawiają się różne trzaski i szumy. Aby tego uniknąć najlepiej jest zamieniać je na głoski dźwięczne b, d, w, z, ź, ż, g, dz, dź, dż. Oczywiście zmiany muszą być na tyle delikatne, by nie raziły w uszy i jednocześnie wyeliminowały niepotrzebne efekty. Jak zwykle najlepiej jest eksperymentalnie określić wielkość zmiany. Najlepiej jest poćwiczyć z tekstem. 
To co wyżej napisałem, to absolutne podstawy, których warto mieć świadomość. Mikrofon to urządzenie, które trzeba okiełznać i umieć się nim posługiwać, bo jest przedłużeniem głosu. Nie może być barierą w śpiewaniu a narzędziem, które pomaga. Na koniec jeszcze jedna rzeczy przyszła mi do głowy. Gdy testujemy czy mikrofon jest włączony, nie dmuchamy, nie pukamy w mikrofon tylko najlepiej mówimy: raz, dwa, trzy, próba mikrofonu…

Śpiewnie pozdrawiam. :)

piątek, 17 maja 2013

O paszczy otwieraniu


Parę słów o tym jak bardzo powinniśmy otwierać buzię w czasie śpiewanie, bo otwierać trzeba, to proste i tłumaczenia nie wymaga. Do zapamiętania kluczowe jest, że otwarcie ust różne jest w zależności od tego czy śpiewamy w bardzo niskich, niskich, średnich, wysokich czy bardzo wysokich częściach naszego głosu. Ze względu na fakt, że części aparatu głosowego są mocno ze sobą powiązane, także ich działanie nie odbywa się w izolacji. Oznacza to, że przykładowo w zależność od tego jak bardzo wiązadła głosowe są napięte otwarcie ust może być pomocne lub stanowić przeszkodę w bezpiecznym śpiewaniu. Zatem przechodząc do konkretów napiszę jak najlepiej powinno to wyglądać w poszczególnych częściach głosu, z perspektywy CVT oczywiście.
  1. Gdy śpiewamy bardzo nisko (co na podstawie notacji Helmholtza oznacza poniżej G0 dla pań i g dla panów lub według notacji Naukowej G3 dla pań i G2 dla panów - ja zostanę przy tej pierwszej, bo się już przyzwyczaiłem, chociaż obie trzeba znać. Amerykanie się uparli na drugą)
    • Opuszczamy żuchwę
    • Otwieramy usta szeroko jak do uśmiechu (jak szeroko napiszę poniżej)
  2. Gdy śpiewamy nisko między G0 - C1 dla pań, g - C0 dla panów 
    • Wystarczy opuszczenie żuchwy nie trzeba specjalnie mocno otwierać ust
  3. Gdy śpiewamy w okolicach dołów i średnicy czyli C1-A1 dla pań i C0-A0 dla panów
    • Możemy zbytnio się nie przejmować otwarciem ust, lekkie napięcia nie powinny przeszkadzać, bo jest to komfortowa strefa do śpiewu i nie wymaga szczególnego wysiłku dla wiązadeł głosowych. W tej części głosu samogłoski mogą być dość dokładnie wypowiadane i nie ma jeszcze potrzeby, aby mocno się do siebie zbliżały, tak jak to się dziej w wysokich partiach głosu.
  4. Gdy śpiewamy w okolicach średnicy i wyższej części głosu czyli A1-C2 dla pań i A0 - E1 dla panów
    • Opuszczamy żuchwę
    • Im idziemy z dźwiękiem wyżej tym bardziej otwieramy usta
  5. Gdy śpiewamy w okolicach wyższej i bardzo wysokiej części głosu czyli powyżej E2 dla pań i E1 dla panów
    • Opuszczamy żuchwę
    • Otwieramy usta szeroko również na boki tak jak w uśmiechu.
Co jest ważne i warte zapamiętania:
  1. Otwarcie ust zależy od wysokość wydobywanego dźwięku. Im wyżej tym bardziej otwieramy.
  2. Nie wysuwamy żuchwy do przodu, opuszczamy ją lekko i swobodnie.
  3.  Wszystko odbywa się naturalnie, bo każda próba zrobienia czegoś na siłę spowoduje powstanie napięć.
  4. UWAGA - nie można otwierać ust maksymalnie jak tylko się da! Będzie to przyczyną niepotrzebnych napięć, może pojawić się powietrze w głosie a jego brzmienie może stać się bardziej matowe.
  5. Do określenia jak maksymalnie mamy otworzyć usta pomogą nam paluchy (umyte wcześniej…) czyli wkładamy palce do buzi (najłatwiej wskazujący na dole środkowy wyżej, najwyżej serdeczny w przypadku trzech palców - układ jak przy naśladowani strzału z pistoletu, przynajmniej jak byłem dzieckiem, to tak sobie strzelaliśmy, gdy nie było zabawek pod ręką):
    • W niskich partiach usta otwarte powinny być maksymalnie na 1-2 palce
    • W wysokich partiach na 2-3 palce, ale to dość osobnicze, bo zależne od wielkości zarówno palców jak i buzi.
  6. Istotne jest również, aby otwarcie ust podążało za śpiewanymi interwałami. Różnica w otwarciu ust jest proporcjonalna do wielkości śpiewanego interwału. Przy oktawie otworzymy usta znacznie mocniej niż przy tercji małej. 

Jak widać w zależności od wysokości wydobywanych dźwięków  CVT zaleca większe bądź mniejsze otwarci ust (opuszczona żuchwa i uśmiech na twarzy). Generalnie jak bardzo nisko i bardzo wysoko, to otwarcie musi być większe. Istotne jest by nie przesadzać i nie otwierać na siłę. W średnicy wystarczy opuścić lekko żuchwę, w górach i dołach trzeba dodać trochę uśmiechu, zapomnieć o przesadnym formowaniu samogłosek i powinno być ok. Reszta to praktyka i poszukiwanie optimum. 

Śpiewnie pozdrawiam. :)

czwartek, 9 maja 2013

Z cyklu - „Myśli mam różne"


Ponieważ ostatnio nie byłem w nastroju twórczym, więc postanowiłem posiłkować się własnymi dokonaniami jednakże wcześniejszymi. W moich zasobach, których od pewnego czasu powoli nie ogarniam, znalazłem tekst o muzyce. Ma już parę lat, ale jeszcze znajduję w nim myśli, z którymi się zgadzam. Postanowiłem opublikować. Tekst raczej nie jest bliski śpiewaniu, ale w sumie dotyka muzyki, więc czemu nie…

Muzyka to taka dziedzina sztuki, której językiem są dźwięki. Nuta to nie jest dźwięk, zapis w tabulaturze też nie jest dźwiękiem. Fizycznie dźwięk to fala rozchodząca się w jakimś ośrodku. (kłamią w tych Gwiezdnych Wojnach, gdy słychać wybuchy w Kosmosie ). Dla ludzi dźwięk to wrażenie słuchowe. Aby wystąpiło musi mieć odpowiednie cechy (mieścić się w przedziale częstotliwości, jaki możemy wychwycić, mieć odpowiednie natężenie itp. itd.) Dźwięki są w otaczającym nas świecie bez względu na to czy umiemy je nazwać czy nie, czy umiemy je zapisać czy nie, czy umiemy je czytać czy nie. Dźwięki rozpoznajemy dzięki aparatowi słuchowemu i odpowiedniej części mózgu, która przystosowana została do takiej czynności. Dźwięki, choć są językiem muzyki to nie znaczy, że muszą być muzyką. Puszczony bąk to też jakiś dźwięk, acz trudno nazwać go muzyką. Chociaż, gdzieś czytałem, że pewien pan nagrał płytę składającą się z układu bąków. Cóż, „śmierdząca muzyka”...

Człowiek jako istota ułomna, wybrał sobie z całej masy dźwięków tylko małą garstkę, uszeregował, nazwał i nauczył się nią posługiwać. Wszystko to, dlatego, że ludzie mają tendencję do zaburzania entropii. Przy tym mają jeszcze marną pamięć i ratują się jak mogą w tej materii. Kiedyś nie umieli zapisać dźwięku, więc nauczyli się zapisywać jakąś informację, która w jakiś tam sposób stara się opisać dźwięk. Stąd te czarne znaczki na linii. Gdyby tego nie zrobili to dzisiaj zapewne nie wiedzielibyśmy jak, przypuszczalnie, brzmiała muzyka Chopina czy Bacha. Niestety muzyki Bacha nie usłyszymy, bo ów gość odszedł dawno temu i nawet tak marnego odwzorowania jak nagranie, nie zostawił po sobie. Teraz słuchamy jakichś interpretacji zapisanych informacji o dźwiękach.

To, co wielu nazywa „teorią” jest w gruncie rzeczy pewnym zbiorem informacji niezbędnych do tego, by ludzie mogli komunikować się tworząc/odtwarzając muzykę. Nie mówię do basisty zagraj mi dźwięk na 3 progu na 3 strunie. Mówię zagraj C. To jest szybsze. Nie mówię zagraj na raz kilka dźwięków, które złapiesz na tym i tym progu. Mówię zagraj taki a taki akord. ”Teoria” pozwala znacząco przyśpieszyć komunikację. Niestety „teoria” ma to do siebie, że nie zastępuje słuchu. Umiejętność czytania nut, nawet a vista, nie świadczy, że ktoś jest doskonałym muzykiem. Świadczy o tym, że ktoś świetnie czyta nuty. Oczywiście musi mieć przy tym świetny warsztat, jednak ten nie wystarcza, by być muzykiem. Warsztat buduje się korzystając z różnych metod. Muzyka klasyczna ma swoje „metody treningowe” muzyka rockowa ma swoje, blues i jazz mają jeszcze inne. Wszystkie one prowadzą do zbudowania warsztatu odpowiedniego dla danego kierunku, w jakim chce się rozwijać instrumentalista. Nie można jednocześnie grać doskonale klasyki, jazzu, rocka i bluesa. Tak jak nie można świetnie biegać na setkę i na 15 kilometrów. Taka już ludzka konstrukcja. Trzeba ustalić cel i drogę, po której się chce iść i to zrobić. Czy do tego potrzebny jest nauczyciel? Jednym tak innym nie. Najważniejsza jest wewnętrzna motywacja. Przekonanie, co chce się osiągnąć. Nauczyciela można potraktować jako środek osiągnięcia celu. Może być pomocny, ale może również przeszkadzać. To sprawa indywidualna. Nauczyciel wbrew pozorom nie uczy, a motywuje i pozwala przyśpieszyć uczenie. Uczy się uczeń. Jeśli ktoś ma wewnętrzną motywację i zna swój cel, to może, ale nie musi korzystać z pomocy nauczyciela. Podobnie z „teorią”. Jako środek osiągnięcia celu może być przydatna, jako narzędzie komunikacji jest niezbędna. Każdy, kto gra na instrumencie, ma jakąś wiedzę z zakresu podstaw „teorii”. Grając punka nie trzeba mieć ogromnej wiedzy teoretycznej. Grając jazz warto tę wiedzę posiadać, acz też nie jest ona potrzebna.

Najważniejszą rzeczą, jaka jest niezbędna do bycia muzykiem jest dobry słuch muzyczny. Nie można mieć dobrego słuchu nie obcując z daną muzyką. Nie można zagrać metalu nie słuchając go. Nie można grać klasyki nie obcując z muzyką klasyczną. Trzeba wyrabiać w sobie wrażliwość na daną muzykę. Dużo słuchać i słyszeć. Aby przy tym być muzykiem-instrumentalistą, trzeba powtarzać to, co się słyszy. Ani nuty, ani tabulatura do tego nie są potrzebne. Potrzebny jest słuch, który pozwoli na rozpoznanie dźwięku i powtórzenie, o ile jest możliwość czy to na gitarze czy na flecie. Tego trzeba się uczyć w pierwszej kolejności. Nie pasaży, nie gam, nie skomplikowanych technik. Trzeba się nauczyć grać z głowy, na początek proste melodie „Wlazł kotek na płotek”, później trudniejsze. Wszystko z głowy. Szacunek powinien wzbudzać nie instrumentalista grający skomplikowane utwory jakimiś niebotycznymi technikami a ktoś, kto potrafi posługiwać się dźwiękiem jak słowem. Umie opowiadać w taki sposób, że chcę go słuchać, który potrafi przenieść swoje „muzyczne myśli” czy to na gryf gitary czy na klawisz pianina czy na dowolny inny instrument. Taki ktoś, kto gdy gra nic nie jest w stanie oderwać nas od słuchania.

Do muzyki Bóg dał na aparat słuchowy nie wzrokowy, to chyba wszyscy wiemy. Oczy mogą nam pomóc, ale to aparat słuchowy jest niezbędny. Nie rodzimy się z dobrym słuchem muzycznym. Oczywiście jedni mają pewne predyspozycje inni nie. Jedni szybciej łapią inni dłużej trzymają. Ludzie sążni i nie są równi. Słuch muzyczny trzeba wyćwiczyć. Czarni, tradycję bluesa mają od dziecka wtłaczaną do uszu. My uczymy się do re mi fa... Właściwie, to nie uczymy się muzyki to, co pamiętam ze szkoły, to raczej trudno nazwać uczeniem się. Może coś się zmieniło, acz obserwując wrażliwość młodzieży na muzykę skłonny jestem twierdzić, że nic. Mimo tego, prawie każdy w Polsce powtórzy modus joński. A kto umie zanucić pentatonikę? Przykładowo, by wziąć się za bluesa trzeba słuchać nagrań bluesowych. Przyzwyczajać ucho do tradycji bluesowej, do specyficznego brzmienia, artykulacji, dynamiki itp. Nie można wziąć kartki z zapisem nutowym standardu bluesowego i zagrać bluesa. Do tego trzeba wyrobić wrażliwość. Gdy ma się wrażliwość można grać z nut, ale nie odwrotnie. Tylko, gdy już się ma tę wrażliwość, to czy nuty są potrzebne? Czasem się przydają, gdy się chce zapisać, by nie zapomnieć. Teraz można już nagrywać, a nagranie ma więcej w sobie z muzyki niż nuty. Nuty przydają się też tym zawodnikom, którzy w orkiestrach grajążne skomplikowane utwory i nie mają już miejsca w głowie na ich zapamiętanie. Muszą sobie pomagać. Nie mogą pozwolić sobie na zapomnienie, bo to prawie linczem grozi.

Na koniec jeszcze raz, jeśli ktoś chce czymś zajmować w życiu musi ustalić sobie cel. W kontekście muzyki powiedzieć sobie, co dla mnie ma największą wartość. Czy ważniejszy jest zapach stanika wiszącego na statywie przed stutysięcznym tłumem, czy dym z papierosa w Krakowskiej piwnicy, czy widok eleganckich pań i panów z pierwszych rzędów wielkich teatrów czy może radość z obcowania z muzyką w domowym zaciszu i dzielenie się tą radością z grupą kumpli. Nie wartościuję tych celów. Do ich osiągnięcia prowadzążne drogi, wybór powinien leżeć po stronie wybierającego. 

Gdy już wie się, co osiągnąć, środki stają się tylko środkami.