sobota, 7 maja 2011

Gdzie głos najlepiej brzmieć może czyli w poszukiwania klucza

Zacznę od błędów. O ile się nie mylę, to pisałem iż w dość powszechnym mniemaniu, w muzyce rockowej wokalisty miejscem jest front a głównym atutem piękna facjata połączona z burzą długich włosów. Głos bywa traktowany jak dodatek, szczególnie przez szarpidrutów, którzy najchętniej poświęcaliby większość czasu na granie głośnych solówek. Jako taki potwierdzam – granie solówek jest przednią zabawą. Zatem wokalista stając przed mikrofonem drze się wniebogłosy, zdzierając te parę centymetrów ciała, aż głos nabiera brzmienia bliskiego świętej pamięci głosowi Jana Himilsbacha. Często, podobnie jak ów artysta, tresurę wokalną wspomagają różnego rodzaju środki dopingujące typu papierosy czy alkohol. I tak do czasu, gdy trzeba odwołać sztukę, bo te parę centymetrów w pewnym momencie mówi stop. Swoją drogą, nie wiedzieć czemu, im głos bardziej zdarty tym wydaje się ciekawszy. Może to taka natura nasza? I słabość słuchu, bo takie głosy zdarte zwykle nie brzmią czysto.

Jednak, o co chodzi z tym kluczem?

Darcie, o którym pisałem nie wynika tylko z chęci osiągnięcia głosu zdartego, lecz jest niestety wynikiem obcowania ze słabym sprzętem i posiadania słabej techniki wokalnej przez początkującego rockmana. Przecież zniewagą jest branie lekcji czy uchroń Lucyferze, nauka śpiewu klasycznego. By śpiewać w rockowym bandzie trzeba się podrzeć i przekrzyczeć szarpidruta czy garkotłuka. Najlepiej się drzeć wysoko, więc zaczynając przygodę rockową drzemy się na granicy skali. Konsekwencje są proste do przewidzenia – zdarcie a nawet chwilowa utrata głosu. Jako, że początki raczej bywają w młodym wieku, więc regeneracja następuje dość szybko a z czasem pojawiają się umiejętności. Tak można, ale można też inaczej.

Jednym z elementów, który może pomóc jest określenie tonacji, w której głos brzmi najlepiej. Do tego jeszcze trzeba przekonać gitarzystę i basistę by przetransponowali swoje partie do tej tonacji, co w początkowej fazie grania graniczy z cudem, bo najczęściej nie potrafią. Jak przekonać, to zapewne temat na inny artykuł. Na tę chwilę skupmy się na szukaniu klucza.

Właśnie, jak to zrobić?

Nim do tego dojdzie proponuję zrobić parominutową rozgrzewkę, lekko i delikatnie pobudzić głos tak by czuł się gotowy do naturalnego śpiewania. Dowolne ćwiczenia typu lip roll czy tongue trill wystarczą. Zabawa ze słomką też pomoże. Ważne, by obudzić głos delikatnie bez nadmiernego forsowania gór i dołów. Gdy już rozgrzanie osiągniemy przechodzimy do głównego ćwiczenia.

Wykonać można je oto tak:

1. Wybieramy utwór, który chcemy śpiewać i śpiewamy a capella przez jakiś czas. Szukamy instrumentu muzycznego może być dowolny, ważne aby nastrojony. Sprawdzamy w jakiej tonacji (stąd ten klucz) głos się ustawił. Zapisujemy i zajmujemy się czymś innym. Dla tych, którzy nie są biegli w określaniu tonacji czy nie czują się swobodnie w grze na dowolnym instrumencie, najprościej będzie zanotować pierwszy dźwięk od którego zaczynamy utwór. Wystarczy do tego np. wirtualne pianino uruchomione na komputerze, takich programów w Internecie można znaleźć wiele.

2. Po jakimś czasie, najlepiej takim, który pozwoli nam zapomnieć, że śpiewaliśmy, oczywiście mam na myśli minuty lub maksymalnie godziny a nie dni, wracamy do tego utworu i znowu śpiewamy a capella. Zapisujemy tonację lub pierwszy dźwięk i zajmujemy się czymś innym. Tak kilka razy w ciągu dnia.

3. Jeśli polegamy na naturze i za wszelką cenę nie chcemy zaśpiewać utworu w takiej tonacji w jakiem wydaje nam się, że powinien brzmieć, to zauważymy, że głos lubi się ustawiać w konkretnym miejscu. W takim wygodnym i nie wymagającej dużego wysiłku.

4. Zwykle notujemy ten sam początkowy dźwięk. Nie jest to oczywiście oznaką słuchu absolutnego, ale wskazówką, że właśnie trafiamy do preferowanej tonacji. Co ciekawe może się okazać, że nie jest to ten sam dźwięk, od którego z zespołem zaczynamy śpiewać utwór. Niestety praktyka jest taka, że większość rockowych utworów jest śpiewana za wysoko w stosunku do naturalnej tonacji.

Po co to wszystko?

Prócz niezaprzeczalnie istotnej zalety zdrowotnej (ciekawy zapis, co na to poloniści...), jest coś co może być równie ważne a może i ważniejsze. Znajdując „swoją” tonację pozwalamy głosowi brzmieć optymalnie, zmniejszamy prawdopodobieństwo „sadzenia boków” i znacznie lepiej kontrolujemy, to co wychodzi z gardła nawet w przypadku, gdy do dobrej techniki nam trochę jeszcze brakuje. Możemy się skupić na interpretacji a nie walczyć z problemem technicznym typu – dam radę to zaśpiewać czy umrę na tej górze/dole, Boże kiedy skończy się ta fraza...

Problemem może być oczywiście zakres dźwięków w utworze. Może się okazać, że zaczynając w optymalnej tonacji brakuje nam dołów albo gór, bo utwór został napisany na inny głos niż nasz. Szczególnie, gdy na początku drogi wokalnej bierzemy się, za utwory pisane dla profesjonalistów z dużymi możliwościami wokalnymi. Jednakże częściej będzie tak, że w „swojej” tonacji będzie łatwiej coś zaśpiewać niż w oryginalnej. Znając „swoją” tonację można pisać utwory uwzględniając preferencje własnego głosu. Przyszło mi do głowy określenie, że mamy słuchać i słyszeć nasz głos.

Biorąc na warsztat utwory innych wokalistów warto zwrócić uwagę na fakt, że tonacje są już dobrane pod danego wokalistę a różnice w konstrukcji aparatu głosowego bywają kolosalnie wielkie. Kiedyś zdarzyło mi się zaobserwować, że wiele płyt dobrych zespołów, zagranych jest w jednej tonacji lub w kilku pokrewnych, jakby ze świadomością ograniczeń wokalisty. Bardzo mi się to podobało.

Na koniec, warto wziąć pod uwagę to, że nie jest sztuką zaśpiewanie utworu w tonacji danego artysty, czasem bywa, że łatwiej się śpiewa w oryginalnej tonacji bo np. utwór nie jest wymagający technicznie. Sztuką jest zaśpiewanie utworu w „swoje” tonacji tak, aby odbiorca powiedział, że lepiej brzmi to od oryginału. Takich przykładów jest wiele i właśnie one mówią o prawdziwej sztuce.

piątek, 4 marca 2011

Mała rzecz a cieszy – czyli jak słomką głos rozbudzić

W jednym z numerów “Journal of Singing” wraz ze swoimi współpracownikami professor Ingo R. Titze przedstawił pracę “Raising lung pressure and pitch in vocal warm-ups: the use of flow-resistant straws”. Jako praca naukowa raczej może się okazać mało przydatna dla rockowego wydrzymordy, przy tym trzeba wyłożyć trochę dudków, aby ją mieć. Dla przybliżenia praktycznych aspekty swoich badań Titze napisał krótki artykuł „How to use the flow-resistant straws”, tenże artykuł jest dla mnie głównym źródłem informacji. Znaleźć można go pod tym oto linkiem "How to use the flow-resistant straws". Zatem, co w tych słomkach takiego jest co może pomóc? Nie wchodząc w fizyczne aspekty zjawiska można krótko stwierdzić – śpiewanie przez słomkę pomaga rozgrzać aparat głosowy. Jeśli kogoś interesuje fizyka to może sięgnąć to wspomnianego wyżej artykułu, jednakże na potrzeby rockowca wystarczy informacja, że ów profesor wie co robi o czym można się przekonać słuchając i oglądając go w tym oto nagraniu




De facto wystarczy posłuchać i popatrzeć a wiadomo będzie o co chodzi, jednakże napiszę parę słów w naszym języku, bo może to komuś pomóc.Od czego zaczynamy? Od słomki. Najbardziej popularne są te do drinków, ale warto eksperymentować. Ja sobie kiedyś do testów zrobiłem z długopisu, też było ciekawie, przy tym nie ulegała tak szybko odkształceniom i pokusie bycia gryzioną… Gdy już ową słomkę mamy, trzeba ją włożyć w usta i wydobyć z siebie głos. Na początek robimy glissando. Od komfortowych niskich dźwięków do równie komfortowych wysokich. Powinniśmy się zmieścić w granicach oktawy. Oktawa w zupełności wystarczy na początek. Demonstrację tego ćwiczenia mamy w wyżej wskazanym filmie. Nie robimy ćwiczenia głośno. Dźwięk odczuwamy jakby wewnątrz głowy. Ja czuję mocny rezonans, podobny jak przy ćwiczeniach murmurando, z tą różnicą, że przy murmurando dźwięk wychodzi kanałem nosowym natomiast w tym ćwiczeniu przechodzi przez słomkę. Sprawdzić możemy przez skierowanie jej w kierunku zewnętrznej strony dłoni. Powinniśmy poczuć delikatny chłód uchodzącego powietrza. Zatkanie słomki powinno uniemożliwiać fonację a zatkanie nosa nie zmieniać nic. Również dość istotnym jest aby powietrze nie uciekało przez usta. Ma wychodzić przez słomkę i tylko przez nią. Kolejną rzeczą na którą musimy zwrócić uwagę jest wsparcie głosu. Przy jego braku mogą pojawić się „koguty”. Ze względu na swą głośność dźwięki wydawać się mogą małe, ale wysiłek i wsparcie muszą być solidne. Mięśnie brzucha i dolne pleców pracują jak przy mocnym śpiewaniu. Język pozostaje rozluźniony a gdy pojawią się napięcia możemy zmieniać jego pozycję. Szczęka luźna. Śpiewamy różne gamy, arpeggia czy tak jak prof. Titze hymn narodowy. Dowolność wszelka wskazana. To jest ćwiczenie rozgrzewkowe. Robimy je około 10 minut. Ogromną jego zaletą jest również to, że ze względu na niedużą głośność może być wykonywane w dowolnym miejscu nie wzbudzając niepotrzebnych emocji np. u sąsiadów. Według Titze takie śpiewanie z trzymaniem dźwięku wewnątrz jamy ustnej pomaga wydobywać dźwięki w prawidłowy sposób bez zbędnego obciążania wiązadeł głosowych i z pobudzeniem układu oddechowego. W moim przypadku ćwiczenie działa, zatem słomki w dłoń i zaczynamy! 

niedziela, 23 stycznia 2011

Jak zachować głos w optymalnej formie?

Zrozumieć, czym dysponujemy i jak delikatna to materia

Głos ludzki to jeden z najmniejszych i najdelikatniejszych instrumentów muzycznych, jakim człowiek może się posługiwać. Przy tym bardzo łatwo go zepsuć a naprawa bywa niemożliwa. Każdy rockowy krzykacz powinien uświadomić sobie kruchość materii głosowej i podchodzić do jej wykorzystania z jak największą delikatnością. Przestrzeganie dobrych praktyk w zakresie ochrony głosu nie jest stuprocentową gwarancją, że nic złego się nie przytrafi, ale zmniejsza prawdopodobieństwo lub/i potencjalny negatywny wpływ. Przy tym możemy się długo cieszyć względnie, odpowiednio do wieku, dobrą kondycją głosową. Zrozumienie zarówno budowy jak i działania aparatu głosowego daje większą świadomość, w jaki sposób można zeń korzystać. Nie trzeba schodzić do poziomu anatomicznego i uczyć się na pamięć każdej chrząstki, jednakże ogólna wiedza w tym zakresie pomaga, w szczególności, gdy trzeba sobie poradzić z kłopotami wokalnymi.

Samemu czy nie?

Chociaż może to się wydawać uwłaczające godności muzyka rockowego, ale warto wziąć pod uwagę lekcje z nauczycielem. Nie chodzi o to by śpiewać nuty bez rockowej zaciętości i bólu, lecz o to by wyrzucić niebezpieczne nawyki i umieć kontrolować głos. Wiele pięknych głosów odeszło w niepamięć ze względu na to, że ich właściciele wykorzystywali je maksymalnie bez refleksji nad tym, co się może wydarzyć. Dobry nauczyciel pomoże zbudować odpowiednią technikę. Ta jest niezbędna bez względu na styl. W muzyce rockowej brudów może być więcej, czasem są też wyznacznikiem artysty, ale lepiej te brudy kontrolować niż być ich niewolnikiem. Dobry nauczyciel to taki po lekcjach, z którym czujemy, że się dowiedzieliśmy nowych rzeczy a aparat głosowy jest w dobrej formie. Jeśli po lekcji coś nas boli lub mamy problem z wydobyciem, należy zmienić nauczyciela. Szkoda głosu.

Trochę głosowego bhp - higiena głosu

Na ten temat można znaleźć tysiące artykułów w różnych językach, więc nie będę się rozpisywał, co nieco już pisałem wcześniej. Przez higienę głosu rozumiem zarówno odpowiednie z niego korzystanie jak i ograniczenie negatywnego wpływu otoczenia zewnętrznego. Najprostsze zalecenia można ująć w paru punktach:


  • Nawadnianie. Wiązadła głosowe, aby wibrowały muszą mieć odpowiednie środowisko, odpowiednie nawilżenie. Woda jest najlepszym płynem wspomagającym owo nawilżenie. Różne są zalecenie, co do dziennego spożycia wody, nie będę podawał żadnych danych, bo z mojego punktu widzenia trzeba raczej umiejętnie pić wodę niż wlewać w siebie litrami. Wokaliści potrzebują jej więcej w sytuacjach, gdy głos jest bardziej obciążony niż normalnie (ćwiczenia, próby, koncerty etc) . Ważne, aby nie przesadzać z jej piciem, bo to może być obciążające dla organizmu, w szczególności dla nerek. 
  • Kontrola laryngologiczna. Warto zrobić sobie badania laryngologiczne, gdy jest się zdrowym, aby mieć porównanie w przypadku, gdy pojawią się kłopoty. Dodatkowo lekarz może dać dobre wskazówki, wykryć potencjalne problemy i pomóc w ich zwalczeniu. Badanie nie jest inwazyjne ani bolesne, więc jeśli nie byłeś u laryngologa to doń idź.
  • Alkohol, narkotyki, papierosy i inne używki. Wszystkie te czynniki mają ogromny wpływ na nasze zdrowie a co za tym idzie, na jakość i w ogóle możliwość śpiewania. Każdy z nich w zależnej od siły stosowania prowadzi do degeneracji aparatu głosowego. Może to nastąpić bardzo szybko, może później, ale na pewno nastąpi. Jeśli chcesz śpiewać i nie tracić tego, co natura dała musisz o nich zapomnieć.
  • Głos nie zawsze brzmi tak jak chcemy. Zdarza się, że mamy dni, gdy nie jest tak jak trzeba. W takie dni najlepiej sobie odpuścić. Powody słabszego dnia mogą być różne, niewyspanie, infekcja, zły nastrój itp., Chociaż w takich momentach najbardziej kusi by zaśpiewać tak jak zawsze, ale to nie ma większego sensu. Trzeba dać maszynie odpocząć. Na siłę nie zadziała. Koniecznie odpocząć trzeba, gdy nasz aparat głosowy jest zmęczony lub chory. W takich przypadkach odpoczynek od wszelkiej fonacji jest najlepszym lekarstwem.
  • Jeśli często mamy zmęczony głos czy kaszlemy, nawet, jeśli nie śpiewamy i nie podejrzewamy przeziębienia, trzeba się przebadać czy przypadkiem nie mamy choroby refluksowej przełyku. Jednym z objawów jest właśnie kaszel. 
  • Unikanie niepotrzebnego forsowania głosu. Przez to rozumiem:
    • Lepiej śpiewać/mówić ze średnią głośnością, bez nadmiernego krzyczenia i wrzeszczenia, spokojnie i w miarę delikatnie
    • Zmniejszenie ilości powietrza w głosie, a już możliwie jak najmniej szeptu, szczególnie w czasie choroby
    • Unikanie mówienia/śpiewania w nadmiernym hałasie. Na koncertach innych zespołów nie trzeba śpiewać, niech inni się produkują. Warto używać zatyczek do uszu, by nie obciążać słuchu a co za tym idzie również głosu
    • Powstrzymywanie się od śpiewu/mówienia, gdy dopada choroba związana z aparatem głosowym, po co męczyć już umęczone ciało
    • Nie przesadzanie z górnymi/dolnymi dźwiękami. Najlepiej śpiewa się w komfortowej średnicy, którą można w prosty sposób znaleźć śpiewając np. "wlazł kotek na płotek" czy "sto lat" acapella od dźwięku, który nam przychodzi pierwszy do głowy. Po paru takich ćwiczeniach znajdziemy ten dźwięk, który najczęściej wybieramy. Góry/doły mają być wisienką na torcie. Śpiewanie to nie zawody, zawsze znajdzie się ktoś, kto umie wyżej/niżej. 
  • Dieta, czyli to, co jemy ma wpływ nie tylko na to jak wyglądamy, ale również na to jak śpiewamy. Wokalista rockowy najlepiej, aby miał kaloryfer na brzuchu a nie oponę, więc trzeba zapomnieć o fastfoodach i opychaniu się wszystkim, co tylko uda się włożyć do ust. Piwo też nie służy (oczywiście w nadmiarze). Na temat tego, co jeść napiszę tylko, że warto zainteresować się zdrowym odżywianiem.
  • Sport/Rekreacja. Polecam bieganie. Nie jest to bardzo wyczerpujący sport a pozwala utrzymać odpowiednią sylwetkę i ciało relatywnie sprawne. Przy tym to świetny sposób na słuchanie muzyki. Godzina biegania to dla średnio wysportowanego człowieka jakieś 10 km i co najmniej jedna płyta przesłuchana.


Rozgrzewka/wyciszenie (po angielsku brzmi prościej - warm-up/cool-down)

Wiązadła głosowe znajdują się wewnątrz krtani, więc ich nie rozgrzewamy, bo mają temperaturę taką jak nasze ciało. Dobrze jest jednak przygotować się do śpiewania, czyli rozgrzać siebie. Głos pobudzić najprościej można ćwiczeniami typu lip roll/tongue trill, do tego trochę murmurando, ćwiczenia pobudzające mięśnie twarzy oraz sucha zaprawa (większość opisana we wcześniejszych wpisach). 10-15 minut i już mamy wystarczająco pobudzony głos do śpiewu. Można dodać do tego trochę ćwiczeń typu mu/mo/ma/me/mi śpiewanych z wykorzystaniem arpeggio akordu durowego i szklanka pęka. Do tego dodałbym kilka niestandardowych ćwiczeń typu 10-20 pompek, 10-20 przysiadów, 10-20 pajacyków, 10-20 brzuszków i trochę streachingu. Śpiewanie to wysiłek fizyczny i czas poświęcony na rozgrzanie ciała pomaga znacząco podołać temu wysiłkowi.

Rozgrzewają się właściwie wszyscy, powiedzmy, że prawie wszyscy. Natomiast o wyciszeniu głosu po śpiewaniu już nie tak wielu pamięta, a to ważne. Sportowcy wiedzą jak ważny jest powrót do normalności po dużym wysiłku. Po dziesięciu kilometrach biegu, gdy się zatrzymasz to różnica w odczuciach jest kolosalna. O ile w czasie biegu jest przyjemnie i nie czuć większego zmęczenia, oczywiście relatywnie, o tyle po zatrzymaniu zawsze wiesz, że masz te kilometry w nogach, plecach czy rękach. Najlepiej jest wtedy lekko się przespacerować. Podobnie ze śpiewaniem. Po wysiłku trzeba sprowadzić aparat głosowy do stanu normalnego. Bardzo prostym a jednocześnie dość skutecznym działaniem jest zwykłe mruczenie zaczynając od komfortowej góry i schodząc do dołu, taki zjazd po dźwiękach, ale spokojnie i miękko. Dobrze jest również ziewać w podobny sposób do tego, gdy chce nam się spać. Wszystko to robi się jak najlżej, bez wysiłku. Warto też zrobić ćwiczenie brr/lip trill. Bez skupiania się na dźwiękach, jeszcze raz podkreślam - lekko i bez wysiłku.

Śpiewanie w zespole

To najprzyjemniejsza i najbardziej rozwijająca czynność. Żadne ćwiczenia, nagrywanie w domu czy karaoke nie rozwiną rockowego wydrzymordy bardziej niż śpiewanie w kapeli. W rocku, szczególnie na początku kariery, wokal w kapeli jest, bo musi być. Najczęściej nikt się nie przejmuje tym, co robi i co śpiewa, póki oczywiście ktoś z boku nie powie, że trzeba zmienić wokal, bo cienki jak przełyk ważki. Próby zwykle wyglądają tak, że kapela wyje jak odrzutowiec podczas startu, ktoś przed mikrofonem wydziera się tak mocno, że prawie żylaki na szyi powstają i niewiadomo, o co w tym chodzi. Aby przy okazji nie zniszczyć maksymalnie głosu, nie ogłuchnąć i nie poczuć wstrętu do sztuki, warto wziąć pod uwagę parę istotnych elementów:

  • Musimy się słyszeć. Do tego potrzebny jest odsłuch. Najlepsze to oczywiście odsłuchy bezpośrednio do uszu, bezprzewodowe, koniecznie z limiterem (bez limitera, gdy dostaniemy mocny sygnał na słuchawki, to możemy uszkodzić słuch). Jak takich nie ma, to odsłuch wokalny ustawiony bezpośrednio przed nami z takim sygnałem, by można śpiewać możliwie nie przekrzykując innych członków zespołu.
  • Słuch trzeba chronić, bo jak się nie słyszymy to nie śpiewamy. Dźwięk wychodzi, ale nie ma nad nim odpowiedniej kontroli. Forsujemy głos, fałszujemy i szybko się męczymy. Zatyczki do uszu to najprostsze i bardzo skuteczne narzędzie, które zawsze pomaga. Trzeba się przyzwyczaić do śpiewania, ale po paru próbach nie da się bez nich śpiewać. 
  • Najlepiej poprosić zespół by grał ciszej, ale to walka z wiatrakami. Nie zawsze też jest to możliwe, bo w małej sali, gdzie prawie wszyscy obijają się o siebie, perkusja jest trudna do wyciszenia.

Powyższe to kilka rad, które mogą pomóc w zachowaniu głosu w dobrej formie przez możliwie długi czas. Z wiekiem będzie się zmieniał i tracił swoją wartość, tylko od nas zależy czy to nastąpi szybciej czy wolniej. Zniszczone głosy mają swój klimat, ale mają również dużo ograniczeń takich jak przykładowo wąska skala i dość ograniczony repertuar.