niedziela, 27 stycznia 2013

O takim paskudztwie....


Dzisiaj będzie o czymś innym niż tylko darcie pyska w emocjonalnym uniesieniu. Dzisiaj będzie o czymś tak nieprzyjemnym i odrzucającym, że wstręt bierze by składać litery w ów wyraz. Słowo na myśl, o którym u większości chcących być artystami budzi się sprzeciw i bunt. Dzisiaj będzie o dyscyplinie. Tak! Dyscyplinie! Ta wydawać się może, że ze sztuką wiele wspólnego nie ma i raczej kojarzy się z kawałkiem skóry zakończonym metalem. Zapewne niejeden poczuł siłę owej skóry, gdy wzburzony rodziciel nie znajdując argumentów o wystarczającej wadze, dochodził świadomie bądź w amoku do wniosku, że miejsce gdzie plecy łączą się z dolnymi odnóżami należy zabarwić na jeden z kolorów naszej flagi narodowej. Zatem dzisiaj o dyscyplinie i jej związkach ze sztuką rockowego darcia gardła.

Na potrzeby tego wpisu, nie wchodząc w zawiłości etymologii i nie przejmując się słownikowymi definicjami, przez dyscyplinę rozumiał będę konsekwentny i pozbawiony chaosu proces zmierzający do ciągłego rozwoju. W naszym przypadku do rozwój wokalnego.

Aby się rozwijać trzeba się uczyć. Nie ma w tym niczego odkrywczego. Dobrze byłoby się uczyć np. przez osmozę, ale przynajmniej w moim przypadku to jakoś nie wychodzi. Są tacy, którzy ze względu na swój stan umysłowy potrafią przyswajać różne rzeczy w sposób daleki od normalności. Kto widział film z Dustinem Hoffmanem – Rain Man, zapewne pamięta jakie zdolności posiadał Raymond Babbitt. Kto filmu nie widział zachęcam, bo wart poświęcenia czasu. Współczesna nauka osobników podobnych Raymondowi nazwała Sawantami. Niestety posiadanie tak nieprzeciętnych zdolności nie odbywa się bez kosztów, osobiście nie sądzę by były warte zysku. Zatem jeśli nie jesteśmy Sawantami, musimy wylewać pot, łzy a czasem i krwi ulać trochę, by mozolnie wdrapywać się na wyższy poziom rozwoju.

Ponoć na początku był chaos a później Bóg stworzy świat. Wydaje się zatem, że wszechmocny postawił sobie cel by coś z chaosu wyłoniło się ciekawego. My też zaczynając się uczyć lub naukę kontynuując, za przykładem boskim, cel musimy mieć. A cel konstrukcję konkretną powinien mieć, bo jakby tak był źle postawiony, to tylko problem powstaje. Czasem nawet nierozwiązywalny. Gdyby wszechmocny postanowił stworzyć kamień, którego nie mógłby podnieść, to mamy paradoks i miast pięknego świata mielibyśmy ciągłe myślenie jak paradoks rozwiązać. Zatem wszechmocny był na tyle przewidujący, że wymyślił sobie odpowiedni cel. My też tacy musimy być a przynajmniej starać się do doskonałości dążyć. Cel, aby odpowiedni był musi mieć pewne cechy. A to znaczy, że być powinien:
  1. Prosty – czyli dobrze zdefiniowany, konkretny i zrozumiały
  2. Mierzalny – czyli da się go zmierzyć by mieć dowód realizacji
  3. Realistyczny – czyli taki, który da się zrealizować
  4. Istotny – czyli musi być wyzwaniem
  5. Dobrze określony w czasie – czyli posiadać dobre ramy czasowe.

W anglojęzycznej nomenklaturze używa się akronimu S.M.A.R.T. Jeśli ktoś chce zgłębić temat definiowania celów odsyłam do Wikipedii.

Dobrze zdefiniowany cel, to tak naprawdę duża część sukcesu. Jeśli postawimy sobie cel, że w następnym losowaniu Lotto trafimy szóstkę, to od razu widać, że nie jest to dobry cel. Przede wszystkim nie jest realistyczny, bo element losowości powoduje, że de facto nie mamy wpływu na to czy zostanie zrealizowany czy nie. Więc zawsze warto się dobrze zastanowić czy to co chcemy osiągnąć rzeczywiście tym jest. Cel jest niezbędny, by proces uczenia miał znamiona pozbawionego chaosu. A jak już wspomniałem o procesie uczenia, to napiszę również, że może on być podzielony na następujące po sobie cztery etapy:
  1. Nieświadoma niekompetencja czyli nie zdajemy sobie sprawy z faktu, że czegoś nie umiemy. Ile razy nam się wydawało, że jakieś zadanie jest bardzo proste nim uświadomiliśmy sobie, że tylko nam się wydaje.
  2. Świadoma niekompetencja czyli teraz już wiemy, że nie umiemy. Spróbowaliśmy wykonać to proste zadanie a tu klops.
  3. Świadoma kompetencja czyli aby coś wykonać musimy o tym myśleć i korzystać z konkretnej procedury. Przykładem może być zmiana biegów w samochodzie (to dla tych co samochód prowadzić potrafią). Na początku musieliśmy wiedzieć, że trzeba nacisnąć pedał sprzęgła, później przesunąć dźwignię zmiany biegów w konkretną pozycje i zwolnić pedał sprzęgła w odpowiednim momencie. Czyli posiadanie tej wiedzy i świadome kierowanie się nią w czasie jazdy samochodem nazywamy świadomą kompetencję.
  4. Nieświadoma kompetencja czyli ten błogi stan, w którym umiejętności mamy już takie, że wykonywanie odbywa się na poziomie podświadomym, nie musimy już myśleć jak coś zrobić. Tak jest właśnie u kierowcy po zdobyciu odpowiedniego doświadczenia. Nie myślimy, że teraz trzeba nacisnąć sprzęgło i przesunąć dźwignię zmiany biegów. Robimy to bez udziału świadomości. Nie ma czasu na zastanawianie. 

Zatem aby się czegoś nauczyć musimy na początku wyjść ze stanu, gdy nie mamy nawet świadomości, że nie umiemy i następnie uświadomić sobie, że nie umiemy. Gdy już jesteśmy świadomi braku umiejętności możemy przejść do konkretów czyli znaleźć sposób na naukę. Poniżej proponuję proste reguły, które mogą pomóc i powodują, że w sposób pozbawiony chaosu konsekwentnie rozwijamy kompetencje.
  1. Jak napisałem z chaosu wyjściem może być postawienie sobie sensownego i dobrze zdefiniowanego celu (tak jak wszechmocny, gdy przyszło mu świat stwarzać). Więc w pierwszym kroku ustalamy cel i budujemy w sobie przekonanie, że chcemy go osiągnąć. Musimy być pewni, że jest to właśnie to co chcemy robić. Dobrze jest określić jeden główny cel i poszczególne mniejsze cel, które doprowadzą do sukcesu. Przykładowo jeśli celem jest nauka piosenki, to można podzielić go na dwa mniejsze: opanowanie tekstu oraz opanowanie melodii. Każdy z tych mniejszych również można podzielić na mniejsze. Będzie łatwiej i nie zrezygnujemy, gdy popełnimy błąd stawiając sobie zbyt ambitny cel.
  2. Piszemy plan działania, który określa co nam jest potrzebne oraz w jaki sposób będziemy cel realizować. Posiadanie planu pozwala nam działać w sposób uporządkowany i jest wskazówką do postępowania. Dobrze jest umieścić plan na widocznym miejscu, tak byśmy zawsze mogli nań patrzeć. Szczególnie przydaje się to, gdy z jakiegoś powodu nie mogliśmy go zrealizować. Wstyd przed samym sobą albo i przed innymi, którzy nasz plan widzieli, bywa bardzo bolesny. Piszemy oznacza piszemy a nie trzymamy w głowie. Wzrok jest głównym zmysłem i zobaczenie planu ułatwi jego realizację.
  3. Sprawdzamy jakie zrobiliśmy postępy, gdzie popełnialiśmy błędy i jakie wnioski możemy wyciągnąć na przyszłość. Zapisujemy to co zrobiliśmy! Notowanie pomaga nie zapomnieć błędów a to jest ważne, bo można ich uniknąć w przyszłości. 
  4. Okresowo powtarzamy to czego się nauczyliśmy a co jest nam potrzebne. Powtórki powodują, że to co zapamiętaliśmy trafia do pamięci długoterminowej i utrwala się na wieki. Powtarzamy tylko to co jest nam potrzebne w dłuższym czasie, bo nie ma co sobie głowy zaśmiecać.
  5. Pracujemy tylko nad tym czego nie umiemy. Wykonywanie tego co znamy sprawia nam przyjemność, ale nie powoduje, że się rozwijamy. 
  6. Nim postawimy sobie następny cel i zaczniemy go realizować, musimy sprawdzić czy mamy wewnętrzne przekonanie i zewnętrzne wskaźniki, że to co osiągnęliśmy jest tym czego pożądaliśmy. Przykładowo jeśli celem było nauczenie się nowego utworu to dobrze się nagrać, odsłuchać i dać do posłuchania najbliższym. Musimy mieć pewność, że cel został zrealizowany.

Powyższe kroki są proste i łatwe do wykonania, wymagają jednak pamiętania, że:
  • Szczyty zdobywa się małymi krokami bez pośpiechu i nie ma drogi na skróty. A jeśli nawet jakaś kusi, to koszt nią pójścia najczęściej przewyższa osiągany zysk.

  • Jeśli zdecydowaliśmy się korzystać z powyższych reguł (lub innych) to z nich konsekwentnie korzystamy i przede wszystkim nie oszukujemy samych siebie. To właśnie buduje dyscyplinę (fuj!) i powoduje, że możemy się rozwijać. 



Śpiewnie pozdrawiam. :)


sobota, 19 stycznia 2013

O nosie słów kilka


Jak powszechnie wiadomo ludzie nosy mają. Cóż, nie jest to prawda objawiona, lecz niczym szczególnym niewyróżniający nas od innych uczestników życia na Ziemi fakt. Nos mamy i już. Przydaje się w wielu przypadkach i pomocny nawet bywa. Przeszkodą również czasem się staje czym może świadczyć rosnąca liczba operacji plastycznych zmierzających do poprawy jego wyglądu. Artyści a raczej celebryci, często ów nos modelują i zmieniają tak by piękna im nadał. Czy dobrze to czy nie, to niech każdy sam oceni. Zatem jeszcze raz, nos mamy i podobnie do innych części ciała, przynosi nam uciechę a czasem i problemy sprawia.

Co ta wystająca część twarzy ma wspólnego ze śpiewem? Otóż może mieć wiele. To co nazywamy nosem czyli jama nosowa, to jeden z elementów, gdzie dźwięk może ulec wzmocnieniu z wykorzystaniem zjawiska rezonansu. Gdy ruch powietrza, który nazywamy dźwiękiem, przedostanie się do jamy nosowej, to będziemy mieli do czynienia z nosowym brzmieniem głosu. Możemy to powietrze skierować świadomie jak również może ono znaleźć się tam bez naszej wiedzy a czasem i chęci. Jako wydrzymordy chcemy kontrolować głos więc wypada się nauczyć świadomie zarządzać kierowanym powietrzem. Dobrze byłoby uniknąć również zjawisk niekorzystnych, których występowanie nie jest pożądane a takie niestety się zdarzają. 

Jeśli dźwięk trafia do kanału nosowego przy samogłoskach „ą”, „ę” oraz spółgłoskach „m”, „n” oraz „ń”, to nie ma problemu. Bo taka jest natura tych głosek. Jednak jeśli do jamy nosowej poślemy dźwięki, które w swoim zamiarze miały tworzyć inne głoski, to mamy do czynienia ze zjawiskiem zwanym nosowaniem. Generalnie postrzegamy je negatywnie i jako słuchaczom nie podoba nam się takie brzmienie. To oczywiście nie musi znaczyć, że nie możemy nosowania wykorzystać w celach artystycznych, jednak aby to zrobić powinniśmy nauczyć się robić to świadomie.

Na początek napiszę jak sprawdzić czy powietrze trafia do nosa czy nie. Mądrzy ludzie opracowali w tym celu kilka sposobów. Próba Gutzmanna, bo tak nazywa się jeden z nich, polega na wypowiadaniu na przemian samogłosek „a” oraz „i” wraz z rytmicznym zaciskaniem palcami skrzydełek nosa. Gdy wszystko jest ok, to przy zaciskaniu nic się nie zmienia, jednak jeśli dźwięk trafia do kanału nosowego, to samogłoska „i” zmieni swoje brzmienie. Będzie ciemniejsza i możemy wyczuć drgania w jamie nosowej.

Inny sposób polega na tym, że w czasie śpiewania zaciskamy palce na skrzydełkach nosa. Jeśli dźwięk jest nosowy, to zniknie, bo w przypadku brzmienia nosowego język blokuje jamę ustną i powietrze nie ma jak się wydostać. Spróbujcie. Inne sposoby stosowanych przez foniatrów znajdziecie po przejrzeniu artykułu z tej oto strony.

Gdy już wiemy jak sprawdzić gdzie trafia w danej chwili powietrze, nauczmy się świadomie je tam kierować. W tym celu proponuję dwa proste sposoby.

  1. Jak najprościej skierować skierować powietrze do jamy nosowej? Zamknąć usta i mruczeć jak w murmurando. Nie da się się tego zrobić nie kierując powietrza do nosa.
  2. Jak najprościej nie pozwolić powietrzu trafić do nosa? Zatkać nos, zaciskając palec wskazujący i kciuk na skrzydełkach nosa. Powietrze nie może przejść przez nozdrza a to spowoduje, że uciec będzie musiało przez jamę ustną, więc nie będzie nosowego brzmienia.
Te dwa przypadki pomagają wyćwiczyć świadomość w zakresie wysyłania powietrza w odpowiednie miejsce. Możemy i powinniśmy stosować je przy uczeniu się piosenek. Raz przez nos raz bez jego wykorzystania. 

Dla tych, którzy odkryją, że mają problem z nosowością proponuję ćwiczenie zamieszczone w książce Katarzyny Zachwatowicz-Jasieńskiej „Polskie belcanto. Jak śpiewać dobrze”.

Ćwiczenie, które szczególnie na początku lepiej wykonywać jest mówiąc, polega na zastępowaniu głosek nosowych „m” i „n” odpowiednio przez głoski „b” oraz „d”.

Przykładowe zdanie: małe małpki małpie myśli miały, nawet nocą kiedy smacznie spały

zamienimy na: bałe bałpki bałpie byśli biały, dawet docą kiedy sbaczdie spały.

Ćwiczymy czytając głośno i powtarzając, aż do wyeliminowania nosowości. Proponuję ułożyć sobie kilka różnych zdań, ciekawe zdania mogą powstać i dodatkowej zabawy można mieć trochę. 

Dobrze jest również w przypadku ćwiczeń zawierających głoski „m” i „n” tak jak w typowych ćwiczeniach SLS (ma ma ma, ney ney ney) zamieniać je na spółgłoski „p”„b”,  „k” czy „g”. To nie zaszkodzi a na pewno nie pogłębi nosowości. 

Ciągłe śpiewanie przez nos, jak na moje uszy miłe nie jest, ale jak wspomniałem wcześniej nosowość można wykorzystać celowo jako zabieg artystyczny. Zabiegów artystyczny worek cały mieć trzeba by nudą nie wiało. Klasycy skupiają się na maksymalnym wyeliminowaniu brzmienia nosowego, bo niepotrzebne kierowanie powietrza do jamy nosowej powoduje osłabienie nośności dźwięku a ta w klasycznym śpiewie jest bardzo ważna. Rockowe śpiewanie ograniczeń nie znosi, więc jeśli ktoś chce może dźwięk posyłać w rejony klasycznie zakazane. Ważne by zrobić to świadomie i aby nie było to przykrywką dla braku umiejętności. 

Śpiewnie pozdrawiam. :)


niedziela, 13 stycznia 2013

Rytm czyli jak sobie pomóc, by wiedzieć kiedy wejść

Jest taki dowcip, dość złośliwy ale niepozbawiony prawdy:

Po czym poznać, że wokalista puka do drzwi? Po tym, że nie wie kiedy ma wejść. 

Śmieszne, nieprawdaż? Stoisz sobie wydrzymordo przed mikrofonem, szarpidrut w konwulsyjno-erotycznej ekstazie wymachuje gryfem, garkotłuk jak zwierzak z Muppetów wali w opętaniu po blachach, trzewia wierci bas, sprawiając że serce zastanawia się czy znalazło się we właściwym miejscu, hałas prawie jak w czasie lądowania Antonowa An-225. I nagle cisza. Cisza! Przemiła, błoga, cisza. Oby trwała wiecznie. Jednak równie nagle przerywa ją pytanie a właściwie stwierdzenie połączone z pretensją i politowaniem – Nie wszedłeś?! Myślę, że większość z nas zna temat z autopsji. Zdarza się, nic strasznego o ile dzieje się w czasie próby. Na koncertach takie rzeczy to totalna wtopa a na to, ten na którym wzrok słuchacza najczęściej spoczywa, pozwolić sobie nie może. 

Jeśli jesteś na początku drogi, to proponuję popracować nad rytmem, tym bardziej, że w muzyce rockowej to element mający kluczowe o ile nie najważniejsze znaczenie. Nie będę się rozpisywał o rytmie jako takim, bo i ksiąg wiele na ten temat powstało i wielu ludzi to robiło, ja się skupię na prostych ćwiczeniach dla wokalistów, które mogę pomóc zamazać obraz nieszczęśnika, który nie bardzo wie kiedy i gdzie ma wejść. Dla nas rockowych wydrzymordów, ważne jest by wiedzieć kiedy mamy zacząć i kiedy skończyć. Co w środku, mimo że również ważne, na teraz sobie odpuśćmy. Nawet jeśli trochę wybiegniemy rytmicznie odchodząc na chwilę od zespołu, to może zabrzmieć ciekawie, ale pod warunkiem, że w odpowiednim momencie wrócimy do szeregu.

Co nam będzie potrzebne? Na pewno urządzenie, o którym często się zapomina a które pomocne bywa wielce, szczególnie na początku drogi muzycznej. Metronom, bo o nim mowa, to proste narzędzie podające tempo utworu. Nie ma potrzeby ruszać od razu do sklepu, bo w wersji elektronicznej w Internecie metronomów zatrzęsienie (można np. skorzystać z tego metronomu).

Co warto wiedzieć, aby umieć posługiwać się owym narzędziem? Powinniśmy wiedzieć, że miarą tempa są uderzenia na minutę czyli jeśli ustawimy na metronomie tempo 60 to oznacza 60 uderzeń na minutę (w angielskim używa się określenia BPM - Beats Per Minute). Zatem ustawiamy metronom na owe 60 BPM i liczymy. Jako, że w rocku najczęściej używanym metrum czyli schematem określającym wartość trwania nut w takcie, jest 4/4 co oznacza cztery ćwierćnuty na takt, więc liczymy do czterech: raz, dwa, trzy, cztery.

Ćwiczenie pierwsze jakie proponuję zrobić polega na głośnym liczeniu uderzeń metronomu. Dobrze przy tym pomagać sobie stukając nogą lub liczyć z wykorzystaniem jednej z dłoni (zaciskamy rękę w pięść i prostujemy po kolei palce – kciuk raz, wskazujący dwa, środkowy trzy, serdeczny cztery) i jeszcze lepiej ruszać się wraz z uderzeniami metronomu, tak by całym ciałem odczuwać rytm. Proste i nudne, ale na początek konieczne.

Drugie ćwiczenie jest równie nudne i równie proste. Głośno śpiewamy pierwsze uderzenie metronomu czyli raz (RAZ dwa trzy cztery), następnych uderzeń nie śpiewamy, możemy wypowiadać je w myślach jedynie. Nie zapominamy przy tym o paluchach, które pomogą nam upewnić się, że umiemy liczyć. Aby ćwiczenie nabrało trudności, to zamiast pierwszego uderzenia śpiewamy tylko drugie czyli dwa (raz DWA trzy cztery) następnie tylko trzecie (raz dwa TRZY cztery) i następnie czwarte (raz dwa trzy CZTERY). Proste ale pomocne, bo pomaga zorientować się gdzie jesteśmy w takcie. Gdy już ćwiczenie staje się nadmiernie nudne proponuje zmniejszyć/zwiększyć tempo.

Gdy powyższe doprowadzi do znudzenia przechodzimy do ćwiczenia trzeciego, w którym zastosujemy różne schematy np. taki prosty schemat: raz dwa TRZY cztery, raz DWA trzy cztery, RAZ dwa trzy cztery, raz dwa trzy CZTERY lub w zapisie liczbowym z wyboldowaną liczbą, którą śpiewamy jak wcześniej: 1234 1234 1234 1234. Dalej będę używał liczb bo łatwiej mi tak pisać. Takich schematów możemy tworzyć wiele. Kartka, długopis i chwila na wymyślenie.

Teraz, aby nie był już tak łatwo, przejdziemy do ćwiczenia czwartego czyli liczenia na „i”. Ćwiczenie czwarte polega na tym, że włączamy nasz ulubiony metronom, ustawiamy metrum 4/4 i tempo 60 następnie liczymy w ten sposób: 1 i 2 i 3 i 4 i. Uderzenia metronomu to 1, 2, 3, 4, a to co jest pomiędzy uderzeniami zapełniamy sylabą „i”. Warto poeksperymentować z różnymi tempami, aby wyczuć gdzie jest owo „i”. To już jest fajniejsze ale wciąż proste.

W ćwiczeniu piątym, będzie trudniej, bo teraz będziemy wypowiadać tylko „i”. Czyli metronom swoje a my swoje. Ręce nam mogą pomóc wykonać to ćwiczenie, więc nie zapominajmy, że je mamy. Wciąż też warto pamiętać, że ruszamy się całym ciałem, stukamy nogą, czujemy rytm.

Ćwiczenie szóste jest modyfikacją ćwiczenia trzeciego, tym razem również zastosujemy schemat tylko troszkę odmienny 123i4 12i34 1i234 1234i. Śpiewamy tylko wyboldowane części a metronom stuka sobie resztę (nie stuka „i” oczywiście).

Ćwiczenie siódme zawiera dodatkowe utrudnienie, mianowicie robimy taki schemat 1i234 12i34 123i4 i1234. Różnice polega na tym, że teraz wypowiadamy „i” przed następnym uderzeniem metronomu. 

I to tyle ćwiczeń. Nie są zbyt skomplikowane, ale biorąc pod uwagę fakt, że większość wokalistów skupia się na wyciskaniu "wysokiego Ce" i całkiem zapomina o rytmie, myślę że wykorzystanie powyższych ćwiczeń pomoże polepszyć umiejętności wokalne i może być odskocznią od pościgu za owym "wysokim Ce".

Na co warto zwrócić uwagę? Nie śpieszymy się. Tempo 60 BPM jest dość spokojne i w nim zaczynamy ćwiczenia, przechodzimy do szybszych temp tylko wtedy, gdy mamy pewność, że dobrze nam idzie w wolniejszych. Im wolniej będziemy ćwiczyć tym łatwiej i dokładniej będzie przy szybszych tempach. Nie zniechęcamy się, ćwiczenie z metronomem może być nudnawe, ale jeśli podejdziemy do niego kreatywnie to możemy dać dużo radości. 

Proponuję zbudować sobie zestaw różnych schematów i ćwiczyć je aż do osiągnięcia wprawy. Może to i nudne, ale pełne korzyści i być może po pewnym czasie, gdy usłyszycie dowcip o wokaliście, który nie wie kiedy ma wejść, to pomyślicie, że to nie o was.

Na pewno, gdy pojawi się problem z "kiedy wejść", liczenie pomoże w jego pokonaniu, chociaż zawsze można poprosić garkotłuka by dał akcent w odpowiednim momencie. Tyle, że nie wszyscy oni są tacy chętni i też popełniają błędy.

Śpiewnie pozdrawiam :)

sobota, 5 stycznia 2013

Messa di voce

Tym razem coś z wyższej półki czyli messa di voce (z włoskiego - ustawienie głosu). Technika wokalna polegająca na zmianie głośności pojedynczego dźwięku od bardzo głośnego do bardzo cichego lub/i na odwrót. Czyli używając terminów muzycznych robimy na przemian crescendo i decrescendo na tej samej pojedynczej nutce. Ważne jest, że nie zmieniamy wysokości wydobywanego dźwięku ani jego barwy a jedynie głośność. Ze względu na trudność wykonania, jej wykorzystanie można usłyszeć praktycznie jedynie w utworach klasycznych. W muzyce rockowe raczej nie powinniśmy jej szukać, prawdopodobnie dlatego, że wymaga bardzo dobrego, od strony technicznej, operowania głosem a jak wiadomo w rocku liczy się bardziej ekspresja i interpretacja niż aspekty techniczne. Jednak ze względu na znaczące walory edukacyjne warto się przyjrzeć technice.

Możemy ją wykorzystać jako ćwiczenie poprawiające umiejętność operowania głośnością dźwięku. Prawidłowe wsparcie czyli takie korzystanie z mięśni brzucha i pleców, aby przeszkodzić przeponie w jej naturalnym wypychaniu powietrza z płuc, jest niezbędne. Dlatego dla początkujących ćwiczenie może być bardzo trudne i szczerze powiedziawszy nie bardzo zalecane, aby się nie zniechęcić. Jednak zawsze warto spróbować, aby się sprawdzić.

Co zyskujemy dzięki regularnemu wykorzystaniu ćwiczenia? Przede wszystkim umiejętność swobodnego operowania głośnością dźwięku. W czasie nauki messa di voce musimy prawidłowo korzystać ze wsparcia, więc ćwiczenie może być przydatne  przy ocenie czy owo wsparcia jest prawidłowe w naszym przypadku. Musimy pilnować konkretnej wysokości dźwięku, więc i słuch popracować może. Jest to również sposób na sprawdzenie czy rzeczywiście dobrze operujemy głosem, bo jeśli nie mamy dobrej kontroli nad głośnością, to ćwiczenie nie wyjdzie a jeśli nie kontrolujemy głośności, to nie można mówić o bezpiecznym i prawidłowym śpiewaniu. 

W jaki sposób wykonujemy ćwiczenie?

Crescendo
  1. Wybieramy pojedynczy dźwięk. Jak zwykle najlepiej w średnicy skali.
  2. Delikatnie, cicho śpiewamy np. samogłoskę A, dla ułatwienia można zacząć od sylaby „MA”
  3. Utrzymując stałą wysokość dźwięku, śpiewamy go co raz głośniej, aż do chwili gdy brzmimy bardzo głośno.
Decrescendo

  1. Wybieramy pojedynczy dźwięk. Jak wyżej, najlepiej w średnicy skali.
  2. Mocnym głosem śpiewamy tę samą samogłoskę A, jak wyżej dla ułatwienia można zacząć od sylaby „MA”.
  3. Utrzymując stałą wysokość dźwięku śpiewamy go co raz ciszej, aż do chwili gdy brzmimy bardzo cicho. Ważne by zakończyć dźwięk bez załamania i nie nagle, lecz doprowadzić go do tego by prawie był niesłyszalny. Bardzo trudno to zrobić!
Na początku robimy tylko crescendo lub tylko decrescendo. Później łączymy oba ćwiczenia. Czyli jak sinusoida raz ciszej raz głośniej ale nie jak syrena raz wyżej raz niżej! W następnych krokach zmieniamy samogłoski (uoaei) a następnie zmieniamy wysokość dźwięku, na którym ćwiczymy. Dobrze aby ćwiczenie stało się rutynowe i wchodziło w skład codziennego zestawu ćwiczeń. Efekty zapewne nie pojawią się od razu, ale z czasem poczujecie/usłyszycie różnicę.

Problemów będzie dużo, większość związana z brakiem wsparcia. Głos może się załamywać, drżeć, możemy czuć, że brakuje powietrza, możemy zawyżać lub zaniżać dźwięki, może pojawiać się i znikać wibrato, przy bardzo małej głośności głos nam może uciec (nagle zniknąć), dlatego trzeba być bardzo skupionym i świadomie, czysto zakończyć dźwięk pamiętając o wsparciu. Nie ma co się załamywać, to jest wyższa półka i błędy będą zdarzać się każdemu.

A jak to brzmi w wykonaniu profesjonalistów, możecie usłyszeć pod tym linkiem: klasyczne wykonanie.

Posługującym się językiem angielskim,  proponuję zapoznanie się z całkiem dobrą prezentację ćwiczenia, co ciekawe jednak niepozbawioną błędów, o których pisałem wcześniej. Świadczy to dodatkowo o trudności ćwiczenia, bo autor nie jest nowicjuszem. W prezentacji mocno podkreśla trudność messa di voce jako zaawansowanej techniki dla zaawansowanych wokalistów. Trudno się nie zgodzić.

Śpiewnie pozdrawiam :)